— Widzisz, moje dziecko — mówiła matka, — Owsicka była dziś u mnie i mówiła... — Zająknęła się, patrząc w twarz syna i nie wiedząc, jak ma przystąpić do swego pytania.
— Cóż mówiła Owsicka? — spytał łagodnie Lucyan.
— Mówiła, że... że ty tak często bywasz w Jodłowéj...
— Alboż się kiedy z tém kryłem przed tobą, moja matko? — rzekł Lucyan z uśmiechem.
— Broń Boże! moje dziecko; ja téż nie dla tego to mówię. Ale widzisz, ludzie gadają...
— Cóż ludzie gadają?
— Że ty, moje dziecko, kochasz się w pani Warskiéj.
— I cóż ztąd, że ludzie o tém mówią? — spytał Lucyan po krótkim namyśle, w czasie którego wzruszenie odbiło się na jego twarzy.
— Nic, nic, moje dziecko, — żywo odparła Dolewska, spostrzegłszy zmianę w twarzy syna i drżąc na myśl, że mu sprawiła przykrość. — Ale widzisz, jabym chciała wiedziéć... czy to prawda.
Lucyan wstał, milcząc, przeszedł parę razy przez pokój, a potém, stając przed matką, rzekł stanowczym głosem:
— Ludzie prawdę mówią, moja matko. Ja kocham panią Warską.
Strona:PL W klatce.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.