Mówił to stanowczo, ale trochę zniżonym przez wzruszenie głosem, a serce matki odgadło wszystko, czego nie dopowiedziały jego słowa. Zdjęło ją snać przykre uczucie obawy, bo westchnęła ciężko i rzekła:
— Daj Boże, mój Lucysiu, aby się to wszystko szczęśliwie skończyło. Ja ci rad dawać nie będę, sam lepiéj wiész ode mnie, jak w tym razie masz postępować. Ale chciała-bym przecie, abyś się już dowiedział o swoim losie, bo ludzie powiadają, że w miłości złe, im późniéj przychodzi, tém gorzéj, a dobre, jeśli ma przyjść, to niech przyjdzie jak najprędzéj.
To mówiąc, wstała, przyciągnęła głowę syna do swojéj piersi i, położywszy na niéj znak krzyża, pocałowała jego czoło.
Była już u drzwi, gdy uderzyła się po obu kieszeniach i zawołała:
— A gdzie są moje klucze? Lucysiu, moje dziecko, poszukaj-no moich kluczy.
Ale piérwszy raz w życiu Lucyan nie spełnił tego rozkazu matki, bo go nie słyszał. Stał u okna, z oczyma wpatrzonemi w przestrzeń, a w myśli szaloném kołem wirowały mu słowa matki:
— Ludzie mówią, że ty się żenisz z panią Warską.
Pani Dolewska sama znalazła klucze na kanapie i wyszła z pokoju, brząkając niemi, a po chwili Lu-
Strona:PL W klatce.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.