Strona:PL W klatce.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

czyła sobie głowę, druga ręka leżała na książce otwartéj, śród fałdów jéj sukni. Gałęzie mirtu pochylały się nad nią, zdobiąc jéj włosy i suknią zielonemi listkami.
Zmęczona upałem dziennym, a może konną jazdą, któréj oddawała się z cechującym ją we wszystkiém zapałem, ukołysana ciszą, zarumieniona, uśmiechnięta do snu swojego, owiana bielą i zielenią orzucona, ukazała się oczom Lucyana.
Młody człowiek cicho się zbliżył do szlezonga i stanął ze wzrokiem przykutym do obrazu, jaki mu się ukazał.
Stał i patrzył — i stracił pojęcie czasu i miejsca. Coraz bardziéj płonącym wzrokiem ogarniał uśpioną kobietę. Nagle ugiął kolano i namiętnie przycisnął do ust przezroczyste fałdy jéj sukni. Ale jakby sam przeląkł się tego, co uczynił, powstał szybko i zbiegłszy z ganku, zniknął w zakręcie alei.
Miłość jego doszła już była w owéj chwili do swego kulminacyjnego punktu.
Klotylda otworzyła oczy, przesunęła ręką po rozrzuconych nieco włosach i, oglądając się wkoło, rzekła do siebie:
— Dziwna rzecz, zdawało mi się, że on tu był! Musiało mi się śnić chyba.
Wstała, poprawiła fałdy sukni i, nucąc półgłosem, zeszła z ganku.
Słońce się zniżało, czerwonemi promieńmi prze-