parę w stronę Jodłowéj i znowu zwolna skręcił konia, wrócił do domu i zamknął się w swoim pokoju. Kiedy Dolewska przeze drzwi zawołała go na obiad, wyszedł spokojny na pozór, usiadł przy stole, ale nic nie jadł i nic nie mówił. Kilka razy otwiérał usta, jakby chciał cóś powiedziéć, lecz tylko smutniéj jeszcze szklanym wzrokiem wpatrzył się w przestrzeń. Dolewska z przerażeniem spoglądała na niego, ale nie pytała o nic, nie gdérała nawet na Marysię, nie szukała swoich kluczy, tylko często ze zmęczonéj twarzy syna przenosiła wzrok niespokojny na czarny krucyfix, stojący u łóżka.
Po obiedzie Lucyan znowu siadł na koń, znowu odjechał parę wiorst w stronę Jodłowéj, wrócił i poszedł do swego pokoju.
Nadszedł wieczór; o zmroku pani Dolewska długo modliła się przed krucyfixem i ciężko musiało być jéj na sercu, bo z oczu na pomarszczone policzki upadło kilka łez.
Marysia, nie napędzana tą razą, z własnego natchnienia podała samowar. Pani Dolewska podeszła pode drzwi syna, chcąc go zawołać, lecz, pomyślawszy, posłała mu herbatę przez Marysię.
Gdy służąca wróciła, pani Dolewska zapytała:
— Co pan Lucyan robi?
— Nic — odpowiedziała Marysia.
— Nie czyta?
— Nie.
Strona:PL W klatce.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.