Strona:PL W klatce.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.

się swoim zwyczajem do pończoszki, uklękła przed krucyfixem.
W parę godzin potém cisza głęboka panowała w miasteczku i w domu doktora; wieczór był późny... wszyscy spali.
Lucyan wstał z fotelu, na którym nieruchomie kilka godzin przesiedział, wziął w rękę list rozłożony i wpatrzył się w wyraz „narzeczona”. Po chwili pochwycił się obu rękoma za głowę i zawołał prawie głośno:
— Boże mój! ja tego nie rozumiem, to być nie może!
W bawialnym pokoju około drzwi jego coś zaszeleściało, ale Lucyan nic nie słyszał; uchylił roletę z okna i patrzył na piękną noc letnią.
— Nad jéj domem — rzekł pół-głosem — te same gwiazdy świecą... a ja nigdy już tam nie będę... być nie powinienem!...
Znowu podniósł obie ręce do czoła i zawołał:
— Ach, umrzéć!...
Krzyk ten wydarł się z jego piersi boleśnie, jakby mu serce pękało.
— Lucysiu! — ozwał się ode drzwi cichy i miękki głos kobiecy.
Lucyan nie słyszał.
— Lucyanie! — powtórzył głos z taką miłością i pieszczotą, że doszedł uszu pogrążonego w rozpaczy...