Odwrócił się Lucyan i ujrzał stojącą we drzwiach swoję matkę. Miała na sobie codzienną czarną suknią, tylko z głowy zdjęła czepeczek i srebrne włosy opływały jéj szyję i opadały na pomarszczone czoło.
— Matko moja!... tak późno, nie śpisz jeszcze?... — rzekł Lucyan powoli, nierozbudzony jeszcze z letargu, w jakim go pogrążyło cierpienie.
— Nie śpię, Lucyanie — odrzekła pani Dolewska, siadając i przyciągając go do siebie — byłam niespokojna, myślałam żeś chory i przyszłam zobaczyć cię. Serce matki przeczuło boleść syna i spać jéj nie dało. Ty cierpisz, dziecko moje najdroższe.
— Strasznie, matko moja, niewypowiedzianie! — odpowiedział Lucyan po chwili milczenia.
— O! biedne moje dziecko! — jęknęła matka; ale szybko, wchłaniając w siebie boleść, dodała:
— Może jest na to jaka rada?
— Żadnéj — odrzekł Lucyan.
— Czy ona ciebie nie kocha?
— Nie wiem.
— I nie pytałeś jéj o to?
Lucyan stał i długo patrzył w milczeniu, aż znowu podniósł obie ręce do czoła, a klękając przed matką i pochylając głowę na jéj kolana, zawołał:
— Matko! ona jest narzeczoną innego...
Strona:PL W klatce.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.