z trudnością zstąpiła z krzesła, na którém stojąc, nakręcała zegar. W twarzy matki Lucyana znać było zmęczenie moralne, oczy jéj zasunęły się mgłą wilgotną, a na czole przybyła zmarszczka głęboka, świadectwo ciężkiéj troski.
Dwie kumoszki, widząc zmianę w twarzy Dolewskiéj, objęły ją, kiwając głowami, i zaczęły żałośnie objawiać swoje spółczucie.
— Ach! — mówiła Rzepowa — czym ja się spodziewała zobaczyć panią Józefową w takiém zmartwieniu? Oj, widziałam ja jego, widziałam! do ludzi niepodobny, urzeczony, moja pani, jak mi Bóg miły, urzeczony.
— Kto urzeczony? kto do ludzi niepodobny? o kim pani nówisz? — spytała Dolewska, zbierając wszystkie siły na macierzyńskie kłamstwo.
— A pan konsyliarz — odrzekła z westchnieniem Rzepowa.
— Co, mój Lucyś? — zawołała z wybornie udaném zdziwieniem staruszka. — A zkąd to pani wzięłaś te wszystkie banialuki? On urzeczony? A najprzód powiem pani, że w żadne uroki nie wierzę, bo tego i Pan Bóg zabrania; potém Lucysiowi memu nic nie jest, tylko ludzie wymyślili, nie wiedziéć co, jemu na krzywdę, a mnie na zmartwienie.
Rzepowa umilkła zmieszana, a Owsicka, widząc z téj energicznéj obrony matki Lucyana, że się znowu przed przyjaciółką niepotrzebnie wygadała, zaczęła
Strona:PL W klatce.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.