Strona:PL W klatce.djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.

go syna, który mi szczęściem był i chlubą, zgnębionego cierpieniem, na jakie nie zasłużył, konającego z boleści w oczach moich; o, księże Stanisławie! wtedy nawet przed Bogiem nie mogę być pokorną. Mnie serce pęka z rozpaczy, bo jestem... matką!
I zaniosła się spazmatycznym, głośnym płaczem; ale po chwili wysileniem woli stłumiła gwałtowne wzruszenie i zaczęła mówić prędko, gorączkowo:
— Księże Stanisławie, ja chcę go ratować! Wiész, że powodem wszystkiego złego jest ta kobieta... ta piękna pani, co to bierze ludzi na zabawkę i zabija ich, jak muchy. Ona Lucyana uwiodła swemi oczyma jaszczurki, swemi słodkiemi słówkami, które wiszą ciągle u jéj ust, jak robaki na wędce; ona ciągnęła go do siebie, uśmiechała się, zapraszała... Myślał-by kto, że to anioł, który zstąpił z nieba, a to żmija, co kąsa serce człowieka, aby uschło...
— Kobieto, zatrzymaj się! — przerwał ksiądz Stanisław — nie sądź...
— Przebacz, księże Stanisławie — przerwała Dolewska — żal rozwagi nie ma; a żal matki, o! to taki żal, że podobnego chyba na świecie niéma, jak niéma miłości podobnéj do miłości matki.
— Nie poddawaj się temu żalowi — rzekł ksiądz łagodnie — a raczéj użyj całéj energii, jaką cię natchnąć może miłość macierzyńska, aby syna z toni ratować. Mówiłaś, że chcesz go ratować; czy myślałaś już o środku jakim?