że z Lucyanem źle jest bardzo. Gdyby to było tylko cierpienie moralne, zwyciężył-by je czas i jego własna wola; ale ja śledzę pilnie wszystkie oznaki, malujące się na twarzy jego, i widzę, że chory jest fizycznie, a chory taką chorobą, że każde silne wzruszenie zabić go może. Wzruszenie takie musiało-by tu przyjść koniecznie, boć przecie dziś narzeczony pani Warskiéj pojechał do Jodłowéj i ślub ich odbędzie się pewno wkrótce. Szczęśliwie-by było bardzo, gdyby Lucyan przed dniem tym fatalnym dla niego N. opuścił. Gdzież pani myślisz wyjechać?
— Gdzie on sam zechce.
— Wątpię, aby on, w dzisiejszym stanie swoim, miał jakąkolwiek wolą w tym względzie. Sądzę, że tymczasem najlepiéj będzie do Wilna...
— Pomyślę o tém...
— A środki pieniężne na wyjazd i osiedlenie się i inném miejscu, czy macie?
— Nie wielkie wprawdzie, ale mamy. Toć Lucyś wyprocesował mi jesienią w Warszawie kilka tysięcy złotych; zresztą, byle się uspokoił i wyzdrowiał, on pracą swoją i rozumem wszędzie kawałek chleba znajdzie, a może... toć już niedługo mi na tym świecie przebywać...
— I nie żal pani będzie opuszczać N.? Wszak całe życie tu spędziłaś.
— Dolewska pochyliła głowę i milczała długo, a potém odrzekła:
Strona:PL W klatce.djvu/366
Ta strona została uwierzytelniona.