dawała się spokojniejszą, całkiem nawet spokojną, tylko miała ślady łez na oczach. Cypryan, trochę stroskany, spoglądał na nią, niemniéj jednak rozmowa między nimi toczyła się żywa.
— A propos dzisiejszego niezdrowia twego, droga Klotyldo, przychodzi mi na myśl, żem zapomniał opowiedziéć mojéj pięknéj pani o widzeniu się mojém w N. z Lucyanem Dolewskim. Co to za poczciwy i rozsądny człowiek! Nie prawdaż? Jest to jeden z najlepszych moich przyjaciół. Błagam cię o przebaczenie, alem mu wszystko, co między nami zachodzi, powiedział, a on mi mówił, że zna moję cudną narzeczoną. Czy bywał często w Jodłowéj?
— Przez czas jakiś bywał dość często — odparła Klotylda, niosąc szklankę z wodą do ust.
— Ale żal mi tylko, żem go znalazł dziwnie jakoś zmienionym. Blady jest strasznie i bardzo, bardzo źle wygląda. Dał mi do zrozumienia, że się w nim rozwija choroba sercowa. A zła to zaprawdę choroba. Szkoda go!...
Szklanka z napojem zadzwoniła w ząbkach pięknéj narzeczonéj.
— Dobrze-by było — rzekła Klotylda — abyś pan odwiedził swego przyjaciela... tém bardziéj, jeśli chory...
— Myślałem o tém, i dziś jeszcze pojadę do N., a jeśli mi dasz pozwolenie na to, Klotyldo droga, będę zarazem i u proboszcza... Wszak w N, mieszka ów
Strona:PL W klatce.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.