— Pan Lucyan idzie — rzekła Owsicka, patrząc w okno.
Dolewska żywo się poruszyła, szybko otarła łzy i, z młodzieńczą prawie żywością, skoczyła na krzesło, majstrując cóś koło zegara, aby syn jej łez nie dostrzegł.
— Żeby on tylko nie zobaczył, że ja płakałam — szepnęła z krzesła już do Owsickiéj i zaczęła raźnie nucić starą piosenkę.
Lucyan przeszedł, milcząc, bawialny pokój i wszedł do swojego. Piérwszy przedmiot, który uderzył jego oczy, był stojący na oknie świeży bukiet z niezapominajek. Lucyan popatrzył na kwiaty i rzekł do siebie:
— To dziecię stawia tu te kwiaty, aby mi niebo przypominały! Jest-że ono dla tych, którzy tak nędznie, jak ja, giną?...
I pogrążył się w smutném, gorzkiém dumaniu.
Była to może ta sama chwila, w któréj Cypryan Karłowski, we wschodnim gabinecie Klotyldy, mówił jéj gorące słowa miłości i wysnuwał przed nią złotą nić swoich nadziei.
∗ ∗
∗ |
Czerwona tarcza słoneczna spuszczała się zwolna za nizkie dachy domowstw miasteczka; ulice i plac różowiały pod jéj blaskiem; po błękitném niebie przepływały obłoki białe i z po-za nich wychylał się