srebrną nicią zarysowany półksiężyc. Cisza w naturze panowała wielka, ale w miasteczku gwar, bo był to dzień świąteczny, więc wszystko, co żyło, oprócz żydów, wyroiło się na ulicę, a kto został, otwartém oknem przynajmniéj wyglądał na piękny o téj wieczornéj dobie świat Boży.
Lucyan wyszedł z domu kowala, którego chorą żonę po raz ostatni przed wyjazdem z N. odwiedzał, i szedł ulicą. Z ganku mieszkania Grodzickiéj zbiegła Walerka, ubrana w swój różowy muślinek.
— Panie Lucjanie, niech pan zajdzie do nas — prosiła — jest u nas i pan Dembowski z Jodłowéj.
Lucyan zwrócił się ku gankowi.
— Ho, ho, ho! jak się masz, kochany Eskulapie! — ozwał się we drzwiach od ganku stentorowy głos Dembowskiego. — Widzę, że nieosobliwie; cóś zmizerniałeś dyabelnie. Słyszę, wyjeżdżasz; dokąd? dla czego? Czy ci tu już, mosanie tego, nasz chleb nie miły?
Lucyan miał cóś odpowiedzieć, ale szlachcic mu przerwał:
— Spodziewam się, mosanie tego, że przynajmniej na ślub pani Warskiéj poczekasz. Bo u nas w Jodłowéj wielka nowina. Pani Warska za mąż idzie; w niedzielę przyszłą ksiądz Stanisław ma im podobno pobłogosławić. Ot, jak z pistoleta wystrzeliła siurpryzę, mosanie tego. Ale narzeczony, co się zowie, grzeczny człowiek, przyzwoity i choć widać po
Strona:PL W klatce.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.