Strona:PL W klatce.djvu/387

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiém, że bogaty, pańskich, za pozwoleniem, głupich fumów za grosz nie ma, rychtyk jak ona. Zobaczysz ich zaraz, mosanie tego, bo dziś przyjadą oboje do księdza Stanisława. Jak wyjeżdżałem, zaszedłem do nich i mówili mi, że za godzinę do N. jadą.
Na te słowa usta Lucjana zadrżały i skronie zapulsowały mu silnie. Dembowski prawił daléj:
— A kochają się, mosanie tego, jak gołąbki! Dalibóg, staremu ślina do gęby idzie, patrząc na nich. Dziś, kiedy tam przyszedłem, Ignacy tylko co zdjął ze stołu i powiedział, że pani i gość w ogrodzie. Poszedłem do ogrodu i z daleka przez gałęzie zobaczyłem, jak on, mosanie tego, ściskał i całował jéj rączkę, a ona, jakby nic, siedziała sobie na ławeczce, nad stawem, i nie na niego filutka patrzyła, tylko niby na wodę. Ho, ho, ho! a pewnie tam z pod oczka zerkała na niego, tak jak to ona umié, ho, bo, ho!
Przy tém opowiadaniu Lucyan oparł się o słup ganku i parę razy poniósł rękę do skroni.
Ale Dembowski, nie zwracając na to uwagi, zawołał:
— Otóż i jadą, mosanie tego!...
Z daleka, na końcu ulicy, ukazały się cztery siwe konie i dał się słyszeć głuchy turkot powozu i lekkie brzękanie szorów. Wszystko to było tak otoczone kłębami kurzawy, że z dala wyglądało, jak wielki, szary punkt.