— Co to jest? co to się stało? — zawołał Cypryan, w mgnieniu oka wyskakując z powozu.
— Zemdlał, czy co? mosanie tego — niespokojnie mówił Dembowski, podtrzymując opartą na jego piersi głowę Lucyana. — Tylko co rozmawiał ze mną.
— Ależ on jak bez życia! — zawołał Cypryan, dotykając ręki przyjaciela. — To nie jest zemdlenie, to cóś gorszego! Czy niéma w N. drugiego doktora?
— Księdza proboszcza! księdza proboszcza! — zawołało kilka osób, które, na widok zatrzymującego się powozu, w jednéj chwili pod gankiem zbiegły się dość tłumnie.
— Walerko, biegnij po księdza proboszcza! — rzekła do córki Grodzicka, — a potém zajdziesz do pani Dolewskiéj i powiész jéj, żeby tu przyszła, bo syn jéj zachorował.
— Jakże to było? jak się to stało? — pytał Cypryan, pomagając Dembowskiemu złożyć bezwładne ciało Lucyana na jednéj z ławek, stojących na ganku. — Każ pani przynieść wody — rzekł do Grodzickiéj — trzeba próbować trzeźwić go, nim proboszcz przyjdzie. Ale na miłość Boga, panie Dembowski, jakże to było?
— Ot jak było. Rozmawialiśmy z sobą najpiękniéj tu na ganku; prawda, że był mizerny, ale zdawało się, że nic tak strasznego. Raptem, jak państwo podjeżdżali pod ganek, kiedy ja spojrzę na niego, a on wpatrzył się w państwa tak dziwnemi oczyma,
Strona:PL W klatce.djvu/389
Ta strona została uwierzytelniona.