Strona:PL W klatce.djvu/401

Ta strona została uwierzytelniona.

wobec niego zasunęła się w cień głęboki. Pamiętałam jednak, żem ci przyrzekła nie należéć już do nikogo więcéj, a prawość moja tak silnie oburzała się na myśl złamania danego słowa, że pod nią cichła porywająca mnie namiętność. Aż przyszedł pewien wieczór... wieczór bardzo piękny... cichy, wonny... Byliśmy sami, jak zwykle; uczucie jego, długo tłumione, wybuchnęło w słowach gorących... Cypryanie! poczułam się otoczona jego ramieniem... i całował moje czoło i włosy...
Nie mogła mówić daléj, bo głos i oddech zamarł w jéj piersi, rumieniec upokorzenia zalał pochylone czoło. Ale podniosła je po chwili i rzekła:
— Odtąd już go nie widziałam. Cierpiałam jak potępiona... ale miałam nadzieję... Myślałam, że ten poryw mój ku niemu minie... że był on silniejszém od innych wrażeniem... że gdy zobaczę ciebie, zapomnę o nim i będę mogła zostać czystą i prawą twoją żoną. O jakże pragnęłam tego!... Lecz inaczéj się stało... I od téj chwili, Cypryanie, nie jestem już narzeczoną twoją.
Cypryan przez cały ciąg opowiadania Klotyldy stał nieruchomy. Na twarzy jego odbijały się wrażeń tysiące, ale panował nad niemi wyraz boleści.
Po ostatnich wyrazach Klotyldy podniósł głowę i, milcząc, długo wpatrywał się w twarz jéj. Ale w oczach jego nie było gniewu i goryczy, owszem, malował się w nich żal głęboki, litość. Im więcéj