nieszczęśliwéj matki snuł piosenki ciche, niby rzewne
do nieba modlitwy, o spokojny sen syna w mogile.
Mieszkańców okolicy N. różne spotykały losy. Pan Rodryg Wierciński przestał być panem na Wiercinie, bo unikając rekluzyi i trawersując Europę, tyle zaciągnął długów, że Wiercin z przyległościami sprzedano z publicznéj licytacyi, a zdetronizowany panicz został ekonomem u nowego swoich dóbr dziedzica. Niedługo jednak cieszył się tą swoją godnością, bo pokazało się, że nawet ekonomem dobrym być nie potrafił, umiejąc gruntownie tylko dwie rzeczy: zawiązywać krawat i wkładać na nos pince-nez.
Barszcz, utraciwszy możność zjadania w Wiercinie baranich kotletów, pomyślał o tém, jak-by je miéć zawsze u siebie. Sposobny ku temu celowi wydał mu się posażek panny Jęczmionkowskiéj, w skutek czego Elfryda wionęła ku ołtarzowi ślubnemu, furkając falbanami. Odtąd Barszcz miał zawsze u siebie baranie kotlety, a jedyną zgryzotą jego było to, iż brat Elfrydy, Jęczmionkowski młody, ożenił się z garderobianą pani Warskiéj, Marylką, co wielce bodło szlachecką dumę Barszcza, przyzwyczajonego do porządnych stosunków.
Zenobia Jęczmionkowska dotychczas wspiera czoło na dłoni; nie wyszła za mąż i narzeka na niewdzięczność mężczyzn, a w romansowo-sentymentalnym nastroju swoim wtedy tylko znajduje pociechę, gdy na stole pojawi się półmisek kołdunów.
Strona:PL W klatce.djvu/409
Ta strona została uwierzytelniona.