Harasimowicz starszy padł ofiarą miłości dla swéj szklanéj kochanki, umierając z delirium tremens, a Harasimowicz młodszy, ożeniwszy się z młodą i dobrą Elżunią, przestał śpiewać przy gitarze i smolić cholewki do panien, a pozbywszy się tych dwóch śmieszności, został wcale przyzwoitym człowiekiem, rządnym i poczciwym gospodarzem.
Raz ksiądz Stanisław, wróciwszy z dość dalekiéj podróży, pojechał do Jodłowéj.
— Przywożę pani wieść o jéj znajomym — rzekł
do pani Warskiéj.
— O kim? — spytała Klotylda, podnosząc wzrok od roboty.
— Między Warszawą a Krakowem spotkałem się w wagonie z jakimś młodym człowiekiem, który jechał na ślub pana Cypryana Karłowskiego. Młody ów człowiek — ciągnął daléj proboszcz — widocznie wielki gaduła, lubiący opowiadać historye swoich przyjaciół, mówił, że pan Karłowski przed kilku laty przyjechał bardzo smutny. Powodów smutku nikt nie wiedział. Utrzymywano wprawdzie, że miał się żenić z kimś, i że narzeczona zdradziła go, czy umarła; ale były to tylko pogłoski i domysły, bo on sam nigdy nikomu ani słowa o tém nie powiedział. Nie mógł jednak wysiedziéć w Warszawie ani na wsi, lecz pojechał w podróż. Był w Stanach Zjednoczonych, na wyspie Kubie, bił się z Beduinami w Afryce, polował na lwy i tygrysy i powrócił do kraju z ogorzałą twarzą,
Strona:PL W klatce.djvu/410
Ta strona została uwierzytelniona.