Strona:PL Wacław Nałkowski-Jednostka i ogół 491.jpeg

Ta strona została przepisana.

z emfazą i widoczną chęcią zrobienia efektu, zawstydzenia mnie, światowca, pławiącego się po uszy w uciechach ziemskich, aby po śmierci pławić się równie głęboko we wrzącej smole.
Ponieważ musiałem już za parę dni być w Warszawie, więc dalszą podróż odbyłem końmi do Opatowa (dwie mile), a stamtąd do Sandomierza (cztery mile).
Droga do Opatowa prowadzi przez błogosławioną krainę lössu, albo „popielatki“, o powierzchni tylko lekko sfalowanej. Góry po prawej stronie (dalszy ciąg Witosławskiej) zniżają się, lecz ciągną jeszcze pod Opatów; z lewej — równina bez końca, nad którą na skraju horyzontu wznoszą się dymy fabryczne Klimkiewiczowa („Klimkiewica“). Pola pokryte bujną pszenicą, burakami cukrowymi, bobikiem, wyką, koniczyną; wód mało, na wyniosłościach stoją wiatraki. Żyzność ziemi odbja się w barwach krajobrazu: brak tu mianowicie żółtej barwy łubinu, oraz białej — tatarki. Dachy chat są już wszędzie kryte słomą, która tu rośnie bujnie, podczas gdy drzewo jest rzadsze, niż w Świętokrzyskiem.
Pod samym Opatowem, za zbliżeniem się do rzeki Opatówki, powierzchnia kraju się urozmaica, wąwozy coraz głębsze, ścianki lössowe coraz wyższe. Na szosie, obok dotychczasowych kwarcytów, pojawiają się wapienie.
Chcąc się opłókać z kilkodniowego pyłu i otrzepać z kilkonocnego siana, oraz zjeść obiad, stanąłem w Opatowie w zajeździe. Miałem do wyboru „Warszawski“, albo „Sandomierski“; do pierwszego nęciły mnie wrodzone sympatye, ale był dla mnie przeszło-