Strona:PL Wacław Nałkowski-Jednostka i ogół 506.jpeg

Ta strona została przepisana.

Zeszedłszy na dolinę rzeki i idąc tu groblami, usypanemi z kwarcytów, oraz ścieżkami między wikliną, doszedłem do statku „Płoczczanin“. Było dopiero wpół do siódmej, ranek chmurny, ponury. Niezadługo przyjechał na brzeg powóz, cztery konie w lejc, chomąta, liberya, jak za dawnych dobrych czasów — i weszła na pokład brać szlachta: dwóch panów z damą; a że to była szlachta polska, poznałem zaraz po pierwszych wyrazach: »est-ce de la première (classe)?«. Mimo to, a raczej dlatego, jeden z panów, widać „nietutejszy“, pytał się drugiego, obywatela z okolicy, gdzie tu jest San, czy wpada do Wisły z lewej, czy z prawej strony?
Przed samem odejściem statku zajaśniało słońce i oświeciło spiętrzony malowniczo na górach Sandomierz. Statek rusza, Wisła z tyłu statku kłębi się i srebrzy w promieniach poranku; zbliżamy się do „Pieprzówek“, które rysują się na tle nieba krawędzią jednostajną, nagą, czyniąc z dala wrażenie olbrzymiego szańca fortecznego. Zblizka widać, jak górna krawędź trawiasta schodzi to niżej, to wyżej i spada stromo żółtawą ścianą lössu; niżej czarne osypiska łupkowe stanowią znów nieco łagodniejszą pochyłość. Granica między pasmem jasnym i ciemniejszym jest dość równa, jakkolwiek warstwy łupku są zdyslokowane; widać powierzchnia ich, pierwotnie nierówna, została następnie wyrównana przez działanie wód bądź morskich, bądź atmosferycznych, zanim osadziły się na niej warstwy młodsze. Głęboka dolina dzieli ten szaniec na dwie części.
Płyniemy dalej, „Pieprzówki“ nikną, zbliżamy się do brzegu przeciwległego, niskiego; fala od statku nalewa się na nadbrzeżne wikliny, które kołyszą się,