Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 168.jpeg

Ta strona została przepisana.

Co żywo na koń wsiada, w pole wszyscy mierzą.
Gdy oto z drugiéj strony Kantimir jak z proce
Przypadszy, znowu hałła okropne bełkoce.
I jużby był w obozie pewnie potłukł szyby,
Bo tam żadnéj nie było ostrożności, gdyby
Nie rota Piotrowskiego kozacka, co brodu
Blizkiego w nocy strzegła, a gdy się ku wschodu
Słońce miało, i ona szła na stanowisko.
A że bezpieczno było i obozu blizko,
Ni o czém nie myśleli, tylko żeby nocy
Niespanéj wetowali w kotarach pod kocy;
Przeto ich krom trudności i Kantimir pożył,
Kilku poimał, kilku na placu położył;
Poszło w nogi ostatek; tymczasem piechota
Jako w sprawie stanęła, zawaliła wrota.
Widząc Kantimir, że spadł z swéj nadzieje i że
Brat jego już zegnany dotąd stopy liże,
Idą w pole chorągwie, swych się boi figlów,
Żeby za nim Polacy nie spuścili ryglów
I żeby się sam pobił, w swoje własne sztuki,
Gdyby nań zasadzono gdzie w tyle hajduki;
Jakoż się nie omylił; bo hetman w te dziury
Z długą strzelbą wyprawił węgierskie piechury;
Więc się nie rozmyślając, poszedł nazad w skoki,
Gdzie mu w gęstwach muszkiety w same kładli boki,
Że straciwszy co lepszych kilkudziesiąt ludzi,
Łączy się znowu z bratem, skoro wojsko strudzi.
Wstyd go było, że idąc z swym hanem o przodek,
Teraz w łasce cesarskiéj upadnie na spodek.
Nie Dzieża to tu, nie Prut, kędyście półtorą
Kroć stem tysięcy bili cztery pod Cecorą.
Zdarzy Bóg i fortuna wyda po nas wrogi,
Że was takie nad Dniestrem omylą pirogi!
Już Tytan na pół nieba wygnawszy kwadrygi,
Skoro im przetrze czoła, puszcza na wyścigi;
A te kiedy nie ciągną i za niemi lotem
Pędzą koła ognistém okładane złotem,
Co im tchu, co w przestronnym pary staje pysku,
Z góry się ku zwykłemu biorą stanowisku.
Południe prawie było i najwyższe stropy
Słońce trzymając, cień nam zwinęło pod stopy,
Gdy strudzony Kantimir w całodniowym chodzie,
Przy Prutowéj z swą ordą odpoczywa wodzie,