Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 278.jpeg

Ta strona została przepisana.

Odumrze; bo się żaden śmierci nie obroni,
Jako twierdzi mój doktor, który mu nie kładzie
Trzech dni żyć, was ku wczesnéj wezwałem tu radzie,
Żebyście dalszéj wojny progres mieli w głowie,
Pierwéj niźli ostatnie Bóg żegnaj! nam powie“.
Wnet się wszyscy zezwolą, żeby w takim razie
Do Zygmunta na lotnym wyprawić pegazie,
Awizując o wszystkiém, prosząc, póki zieje
Chodkiewicz, niech przybywa, niech wojsko zagrzeje;
Niechaj nas municyą, niech ratuje strawą,
Kto wie, nie zmieni-li się fortuna z buława?
Była mowa i o tém, żeby dla snadniejszéj
Obrony, zawrzéć szańców i obóz był mniejszy.
Z czém Plichta i Sobieski poszli do chorego
Chodkiewicza; lecz i on nie był téż od tego.
Ztamtąd zaraz Kochowski, porucznik Niemirów,
W pięciudziesiąt koni biegł bez wszelkich papiérów,
Jakby czasu nie było listami się bawić,
Żeby ustnie o wszytkiém mógł Zygmunta sprawić;
Człowiek mowny i śmiały, ale-ć nie ukuje
Stu kowalów, kto serca do wojny nie czuje.
To gdy sprawi Władysław, naszy w polu gony
Z Turkami odprawują, i z obojéj strony,
Kto ma serce a konia, niżeli gnić w kuczy,
Harcem sobie po błoniu szerokiém pohuczy.
Bez kazki tam nie biorą, a gdy szczęście wienie,
Lepsze niż rok drugiemu będzie oka mgnienie.
Nie mógł się Żorawiński żądzy odjąć dłużéj,
Widząc na lotnych seklach, gdy chłopi dosuży
Z naszemi ujeżdżają; toż gdy Chełmski Scibor
Zwali z konia pięknego Turczyna na wybor,
Drugiego żywcem przywiódł; tymże idzie torem
Borek, wielki najezdnik, Kulczycki z Minorem.
Na co chwilę z Sieniawskim Rozdrażewski trzeci
Patrzący, razem się w nich chybki pożar wznieci
Żarliwego Gradywa, w kilkudziesiąt koni,
Że się w lekkie gonitwy wmieszają i oni.
Jan Gdeszyński z Szymonem Kopyczyńskim w tyle
Zostali, znając dobrze pogańskie fortyle.
W takim-że drugim poczcie Wasiczyński z boku,
Z Sicińskim patrzą, rychło w skupionym obłoku
Spadną Turcy na owych, zaraz Sieniawskiego
W pierwszym poznawszy skoku i Żorawińskiego;