Włoszy w Krakowie i ja poki żywy będę, 65
Do włoskiego bankietu na czczo nie usiędę.
Nazajutrz każę chłopcu, żeby miał noż myty:
Pojdę znowu do Włocha, pojdziesz ze mną i ty.
Dopieroż ten niecnota pocznie kląć i łajać:
A kiegoż tam nieszczęścia, rzecze, nożem krajać? 70
I po gębieć tam mało, procz jednego nosa,
Gdzie jeść nic, tylko wąchać: delicata cosa.
Co też sobie pomyśli na twym grzbiecie dzisia,
Pożyczona na ten akt ferezya rysia.
Ongi kawaler, teraz błazen się w niej szerzy
A co większa ublwa ją, nie tylko upierzy.
Jeszczeż wżdy upierzoną suknią kto wyczesze, 5
Ty czymeś jest, tym będziesz do śmierci, Wojciesze.
Z pięknej rowniny Stadła, nad Dunajcem rączym,
Między Starym a Nowym, wieś chwalono, Sączem.
Więc gdy jadę tamtędy ku Staremu Miastu,
Obaczę gospodarza koło lat siedmnastu,
Gospodyni w pięćdziesiąt, czyście zęby zjadła. 5
Chyba dyabeł tak rowne łączy, myślę, stadła.
Nie myśląc, że gospodarz siedzi na jabłoni.
Kładzie się dziewka pod nią, a parobek do niej.
Skoro po komplemencie było, rzecze owa:
Jeśli urodzę syna, kto go też uchowa?
Ubogam. Na to Maciek: Ale ten bogatym, 5
Ktory siedzi nad nami. Zawiedziesz się na tym,
Krzyknie gospodarz głosem,[1] widziawszy ich żarty,
Mam swoje dzieci, dyabłu porwany bękarty.
- ↑ Wyraz dopisany w rkp.