Pokazując, jako go wielmożnie zbogacieł,
Wszytkie skarby i z dziećmi do pogaństwa stracieł.
Doznał tego i Dawid, choć oba kochani,
Jako Bóg zmierzłą sobie ludziom pychę gani.
W zanadrzu się ciesz! I tym swoje wiersze kończę:
Z łakomym, kiedy co je, skryj się pod opończę.
I tę wadę miewają nieostrożni ludzie,
Że się wydają jawnie, żałując w obłudzie,
Że przeto łez nieszczyrych wywiesili wiechę,
Chcąc nią pokryć serdeczną w piersiach swych pociechę.
Jakoż dwojakie tylko łzy najszczersze liczą,
Co synów i pieniędzy zginionych się tyczą:
Pieniądze za fortuny mogą być faworem,
Synów trudno uchować ludziom starem, chorem.
Nie skwierczeć, nie narzekać! Raczej skromnie znosić,
Czemu ani obronić, ani się wyprosić;
Co każdego, nie ciebie samego z osobna
Potkać może człowieka, minąć niepodobna.
Pod regiestrem szkód, chorób siedzimy na świecie,
Bez przywołania sprawy będzie po dekrecie
I nie wprzód nam zadzwonią, w kościele u fary,
Aż po egzekucyej położą na mary.
I to jeszcze sen, nie śmierć, nie grób, turma, z ktory,
Skoro wynidą czasu wymierzone sznory,
Nie do dzwonka, do trąby nową sądu modą,
Ostatniego dekretu słuchać nas wywiodą.