Bogaty ubogiemu dawszy, nic nie bierze
W nagrodzie, jedne tylko nabożne pacierze;
Ubogi bogatemu dając upominek,
Wyzywa go na skryty z sobą pojedynek.
Da pan taler za strzałę, da czerwony złoty
Byle krymskiej za czapkę baranią roboty;
Puści kmiecia za konia, skrzypek mu zagędzie,
Sto złotych; czemuż dziada szelągiem odbędzie?
Wżdyć więcej w niebie jeden jego pacierz waży,
Niż wszytkie brednie, których ciału się zabaży?
Czytając tę przypowieść, długo myślę, gdzieby
I do jakiejby dym kto kupował potrzeby.
Między bowiem rzeczami dym rachują trzema,
Dla których się osiedzieć człek nie może doma:
Dach dziorawy, zła żona, co się zawsze boczy,
Zawsze swarzy; trzeci dym, kiedy kąsa w oczy.
Biedne pczoły, uchodząc dymowego smrodu,
Uciekają, odbiegszy w ulach swego miodu.
Potym czy go na wagę, czy łokciem, czy garcem
Z podgórskiem, robię głową, przedawają marcem.
Obchodzę wiechy, tasze; będąc już niemlodym,
Wszędy mię do piekarnie odsyłają po dym.
Darmoć go tam dostanę, bez pieniędzy? — rzekę.
Że też na koniec wstąpię, mijając aptekę.
Ledwie spytam, odpowie aptekarz: Chybaby
Na świecie go nie było i między Araby;
Z Indyi, z Ameryki jest. Liczy mi zatem
Kadzidła, co się rodzą gdzieś za nowym światem.