O dym pytam; ziela mi nie trzeba, mój panie!
Aż ów: Na ogień włożyć; z ziela się dym stanie.
Mam ci ja drwa bez tego; schowajcie się z chiną,
Jeszcze gdy z pieca kurzy, każę lepić gliną.
Bale zdrowiu pomaga ten, a tamten wadzi.
Potym do szerokiego sklepu mnie prowadzi,
Gdzie pudło wedle pudła, słój stał wedle słoju,
Te proszków, drugie pełne różnego napoju,
Gałek, wódek, korzenia od wszelkiej napaści
Choroby, pod różnemi przezwiskami maści;
I radzi mi zażywać z nich prezerwatywy,
Chcęli być zdrów. A tyś to — rzekę — dyable dziwy,
Dymy ludziom przedajesz? Jeszcze koniec nie tu
Tego, który mi głowę mozoli sekretu.
Idę na dwór królewski, książęcy, biskupi,
Aż za drogie pieniądze jaki taki kupi
Jeden arkusz papieru; kilka wierszów na niem.
Tysiącby liber za to mojem kupił zdaniem.
Z osobna, że mu pieczęć na wosku przyciśnie,
Kilkąnastą czerwonych złotych znowu błyśnie.
Pytam: Co to? Przywilej — ktoś mi odpowiedział
Zostawszy honoratem, będzie wyżej siedział.
A jeść co? rzekę, aż ów: Oboje to w kupie
Nie bywa; dość nań siedzieć w kasztelańskiej jupie;
Dosyć mu urzędnikiem być, abo prałatem,
Mieć głos przed równą szlachtą na sejmiku zatem.
A wież on — pytam znowu — co Rzeczpospolita?
Ani się król, ani się książę o to pyta.