Bo go anieli, wziąwszy z serc ludzkich ołtarzów,
Kładą przedeń ofiary do turybularzów.
Inaczej niechaj wszyscy ci wiedzą, którzy mu
Pod nos kurzą, kramarze obłudnego dymu,
Że i on puści gniewu dym, co ich na wieki
Będzie dusił, w rzewnych łzach narzając powieki.
Czemuż nie przedał dymu, którym czarta płasza?
Ale wolał nauczyć anioł Tobiasza.
Jako z serca rybiego miał nim potym kadzić.
Żeby go wygnać, żółcią ślepocie poradzić.
Jest — nie mówię o wszytkich — plebanów dziś wiele,
Co i do rytuarza i do rubrycele
Mieszając swych prywatnych konceptów ipsymy,
Przedawać się podobne domyślają dymy.
Tych namieniwszy, jako mogło być najskromni,
Figur astronomicznych pióro nie zapomni.
Nie dymem, ale drwami nazwaćby je raczy
Jeszcze nie rąbanymi każdy mądry baczy.
Przecięż je nazwę dymem, kiedy patrząc w gorę
Erygują człeczego żywota figorę.
Lecz jako dym nad miarę wyżej się nie dźwignie,
Bo niedołężne skrzydła leda wiatr przystrzygnie,
Tak bywszy starodawnych astrologów cieniem,
Nie daleko dosięgą i ci swym patrzeniem.
Ale niech dobrze znają, dobrze gwiazdy widzą,
Ledwie ich nie każdy dzień wydaje, że brydzą,
Więc temu, który codzień w swym się myli oku,
Wierzyć, kiedy o całym praktykuje roku!