O sierć kozią, która się i na biedne baby
Nie zejdzie, kłócą, ludzie, minąwszy jedwaby;
O rzeczy świeckie, ziemskie, co należą ciału,
Pieniają się na każdy rok do trybunału;
Ale które się nieba, które tyczą dusze,
W odłóg, jakoby dosyć zbawieniu ratusze,
Cokolwiek, żyć przestawszy, człowiek z ciałem grzebie,
Wszytko to za sierć kozią, wszytko mam za zgrzebie.
Sławę, bogactwo, honor, z piekielnego kozła
Oskubszy, na świat pycha przeklęta przywiozła.
Jedwabiem, nie jedwabiem, złotem i bisiorem,
Cnota sławą, rozkoszą, cnota jest honorem.
Nie spada sukcesyą, ręka jej łakoma
Nie wydrze, każdy ją ma, byle sam chciał, doma.
Kazał Bóg, o czym czytam w Mojżeszowej księdze,
Złoto, srebro, gatunku wszelakiego przędze,
Jedwab, szarłat, karmazyn, żeby nowej fozy
Przybytek mu stawiano, nawet wełnę z kozy
Znosić, kogo na droższe fanty stać nie może,
Żeby z niej tkano koce, opończe, rogoże,
Bo mieszkając pod niebem do czasu Dawida,
Wszytko się to na słotę i na rosę przyda.
Dziś, kiedy się z namiotu w miasto wyprowadzi,
Które i murów i bron d wu nastą osadzi,
Miasto ze złota, bromy z pereł, mur z kamieni
Droższych, niż dzisia kładą ludzie do pierścieni,
Gdzie go deszcz nie dosięże, jako w tamtej szopie,
Cóż mu — pytam — po złocie, które ziemia kopie,