Więc gdy prośbę przyjaciel wniósł humorowaty,
Sobole, rysie do mnie przyjechały w swaty,
Człeka pasz — rzecze wdowa — jeśli na przedaniu.
Zapłacę, nikogo im nie mam na wydaniu.
Żeby nie zacnie rodził, tego nikt nie zada;
Że szpetnie, nikt nie winien; jego własna wada.
Widząc przyjaciel, z błaznem że trudno na ryby:
Odjechał go nazajutrz, żeby liczył szyby.
Inszej konwersacyej nikt z niem nie spodziewał:
Abo ręką za kołnierz siągał, abo ziewał.
Nażartowawszy wdowa każe na wóz wsadzić,
I żeby gdzie nie zbłądził, z domu wyprowadzić.
Nie przetworzą moskiewskie sobole, kiedy się
Błaznem rodził, w grzecznego, ani perskie rysie.
Midas ma ośle uszy. Spowszedniała baja,
I dobrze tak na błazna, dobrze na hultaja,
Że dank przed Apollinem komuś przyznał w pieśni,
Dał mu, jakie osłowie uszy noszą leśni,
I kiedy się z kukułką słowik o głos spiera,
Oboje osła z uszu sędziem swym obiera.
Żaden zwierz większych nadeń, każdy ma do grani:
Chwali błazen kukułkę, człowieka pogani.
O! nalazłżebyś wielu teraźniejszych czasów
Przysłuchawszy się ludziom, podobnych Midasów,
Którzy choć długie, ale uszy mają głupie,
Jakby na malowanym powiesił je słupie.
Nie uszy temu winny, lecz miałki rozsądek:
Lepiej słyszą i chwalą, kiedy skrzypa gądek,