Że chybi celu, spłoszy kto pierwszy raz ptaki,
Nie naprawi, zepsuje co w robocie jakiej,
Jeśli, zwłaszcza nie wiedząc, dopuści się grzechu,
Nie kładą go do wielkich winowajców cechu.
Długo się musi mylić, chuć często powtarza,
Nim żak dojdzie nauki swego bakałarza.
Ten przywilej i słudzy, i uczniowie mają
Nowotni, ze im pierwsze winy odpuszczają.
Ale ten, co raz po raz dziesięćkroć przewini,
Już ta z niedbalstwa, abo z szczerej złości czyni,
I prawo lekce ważąc, i napominanie,
Nie ma żadnej wymówki: zarobieł karanie.
Więc, rzeczesz, złodzieja, raz pierwszy na kradzieży
Złapawszy, już się karać przeto nie należy?
Że jeszcze kraść nie umie, poczekać mu trochę?
Skoro ćwikiem zostanie, dopiero na sochę?
Toż o wszytkich podobnych zbrodniach mówić może!
Insza rzemiesło, insza zakazanie Boże:
Nie śmiercią złodziejowi; chłostą mu dokuczyć,
Żeby się na dalszy czas nie ważył kraść uczyć.
Uczniowi, żeby ćwiczył w tym, co mu przystoi:
Złodziej szubieńce, a ten niech się kija boi.
Choć ci każdy przestępca Bożego zakazu
Nie mógł się polepszyć, bo umierał do razu,
Lecz i w tym wolej Bożej ludzie się przeciwią:
O swą szkodę mordują, a o jego żywią.
Zabójców Bóg zabijać, wyjąwszy przygody,
Złodziejów puszczać każe za nagrodą szkody.