Dopiero stała w oczu, źle jej raz pomaca,
Chce drugi raz, aż tyłem nagle się obraca.
Jeśli się też pozwoli dłużej pieścić z sobą,
Śmiech płaczem, zdrowie cięższą wetuje chorobą.
Dobrze ktoś pasorzyta z skrzypkiem i z trębaczem
Zrównał, który żywota nie trawi ni na czem,
Prócz żeby, trąbę w gębie, w ręku mając skrzypce.
Teł, jako wieprz w karmniku, na cudzej osypce.
Po wczorajszej wieczerzy wstawszy z betow, gdy mu
Brzuch sklęśnie, patrzy oknem z cudzej kuchnie dymu,
Smyczek maści, nóż ostrzy, wie, Że nań zarąbią,
Ckliwo go, że tak długo do stołu nie trąbią.
Daleki od roboty, która pachnie potem.
Siłu ich też na starość umiera pod płotem,
Bo wszytko do gardziela, dla niej nic do skrzynie.
Nie godny też lepszego próżnujące świnie.
Tej się i dziś obojej płci świat mody chwyci.
Którą sami przed laty mieli pasorzyci:
Już ani galantomem, ani politykiem,
Choćby miał wszytko w sobie, jeśli nie muzykiem.
I niewiasty, co dotąd bawiły się przędzą.
Nie zejdą się do świata, jeżeli nie gędzą.
Często smyczkiem uboga dołoży posagu,
Bo i koń udatniejszy, choć chudy, w czapragu.
Jeśli też która weźmie profesyą mniszą,
Byle grała, zostanie zaraz przeoryszą.