Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czegoż księżniczka sobie życzy? — odparła, jak gdyby jej modlitwa powinna była ustąpić pierwszeństwa kaprysowi młodej dziewczyny.
— Drylsiu, wszak ja kończę lat siedmnaście?
— Tak jest, lat siedmnaście — powtórzyła jak echo.
I znowu spuściła oczy, dotykając ręką różańca. Ale myśli księżniczki, obudzone temi prostemi słowami, pobiegły szlakiem wspomnień aż w lata dziecinne.
— Ty znałaś moją matkę, Drylsiu, nieprawdaż? — spytała nagle.
Drylska znowu oderwała się od różańca.
— Znałam — odparła tym samym tonem, jakimby odpowiedziała na każde inne zapytanie względem wczorajszej pogody lub obiadu.
Księżniczka jednak przywykła widać do monotonii jej głosu, nie zwróciła na to uwagi, bo wsparłszy głowę na ręku, mówiła zwolna:
— Chciałabym chociaż wyobrazić sobie matkę.
— Cóż znowu? przecież portret nieboszczki księżny wisi w pokoju hrabiny Aurelii, a księżniczka także ma jej miniaturę, a biust marmurowy stoi w wielkiej galeryi.
Ale pomimo tego wyliczenia wizerunków matczynych, dziewczyna wstrząsnęła głową.
— Wiem, jak moja matka wyglądała — rzekła — ale mnie nie o to idzie; chciałabym sobie wyobrazić co innego: jak ona mówiła, co czuła, co myślała.
Pani Drylska nie sądząc zapewne, aby te słowa wymagały odpowiedzi, a rozstawszy się stanowczo z różańcem, kreśliła końcem parasolki po piasku jakieś arabeski niewyraźne.
— Drylsiu — zawołała znowu dziewczyna — powiedz mi przynajmniej, czy moja matka była smutna czy wesoła?
— Jak czasem, księżniczko.
— To tak jak ja.
Drylska ruszyła ramionami.