Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 023.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I gorączkową ręką przypinała kokardy do sukni, wyrywając się z rąk służącej, kończącej swoje arcydzieło, aż wreszcie wyprzedzając Drylską, zbiegła po schodach i weszła do jadalnego pokoju z bijącem sercem.
Była to ogromna sala, mogąca pomieścić licznie zebranych gości, teraz jednak przy wielkim stole siedziały dwie osoby, hrabina i hrabia Romińscy, a obok były tylko dwa puste nakrycia. Księżniczka objęła to pierwszem wejrzeniem.
Aurelia była dużo starsza od Natalii, ale powierzchowność jej powiększała jeszcze rzeczywistą różnicę lat, istniejącą pomiędzy niemi. Była to kobieta szczupła, wysoka, jedna z tych powiewnych postaci, co zdają się prawie nie należeć do ziemi. Piękność jej była tak olśniewająca, iż mogła wyzywać zwycięzko rękę czasu, i dlatego piękność ta nie miała właściwego wieku; można było podziwiać delikatny owal twarzy, rysy cudnie wymodelowane, czoło pełne majestatu i doskonałość kształtów, nie zapytawszy wcale o lata tej kobiety. Bo pomimo nieskażonej świeżości lica i białej płci, pod którą przebijała drobna siatka niebieskawych żyłek, było coś nieokreślonego w jej uśmiechu i spojrzeniu, co zdradzało, iż daleko zostawiła po za sobą marzenia, żywość i wiarę młodości. Oczy jej miały blask przygaszony, jakby nie płonęła w nich już żadna nadzieja, jak gdyby jakaś tajemnicza walka lub boleść zniszczyła niepowrotnie wszystkie kwiaty ducha i pozostawiła obumarłą piękność, nieożywioną niczem. Chociaż usta jej uśmiechały się, wiał od tej kobiety chłód grobowy, wyglądała więcej na marmurowy posąg, ożywiony tajemniczem zaklęciem, niż na istotę z krwi i ciała; a przecież pomimo to była tak piękną, tak cudnie piękną, z tą cichą zadumą na czole, z okiem zgubionem w przestrzeni, albo raczej zwróconem w głąb własnego ducha, iż poeta mógłby marzyć o niej, jak o zaczarowanej w bajce królewnie, a psycholog roz-