Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

O tej godzinie pałac pogrążony był jeszcze we śnie, ogrodnicy tylko krzątali się około klombów. Natalia wsunęła się cicho do swego pokoju, i ażeby mieć swobodę marzenia, rzuciła się na łóżko. Sen pochwycił ją z uśmiechem rozkoszy na ustach, ufną, szczęśliwą, niewątpiącą o niczem.
W kilka godzin dopiero przebudził ją głos Drylskiej, stukającej do drzwi,
— Księżniczko! księżniczko! — wołała — trzeba wstawać, dzisiaj niedziela.
Słowa te powróciły jej uczucie rzeczywistości, zgubionej w snach różanych.
Niedziela zwykle obchodzona była uroczyście w Głogowie. Kapelan, a w braku jego, zakonnik z poblizkiego klasztoru, odprawiał mszę w pałacowej kaplicy, na którą zbierali się wszyscy domownicy bez wyjątku. Należało koniecznie być gotową, aby nie ściągnąć na siebie niezadowolenia Aurelii, a nawet Emiliana, przestrzegającego ściśle form religijnych.
Formom tym Natalia nie myślała wcale uchybiać, posiadała bowiem ową dziecinną wiarę, zgoła nieświadomą zwątpienia. W modlitwie nieraz znajdowała ulgę i pociechę. Zapewne wiara ta, niewypróbowana niczem, nie stanowiła trwałego gruntu, ani pokarmu dla ducha, i nie wytrzymałaby żadnej burzy życia, żadnej pokusy, nie zlała się ona z myślami dziewczyny; było to raczej marzenie zaświatowe, harmonizujące poniekąd z ziemskiemi jej marzeniami, niż nienaruszona ostoja obowiązku.
Teraz jednak pospiech Natalii miał jeszcze inną przyczynę, a tą była tajemna nadzieja, że w kaplicy spotka nieznajomego. Ubrała się więc spiesznie i słysząc dzwonek, jedna z pierwszych zajęła swoje miejsce w ławc przy ołtarzu. Ławka ta postawiona była w ten sposób iż mogła z niej dostrzedz wchodzących.