Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

we mnie porywy młodości i wszystko, co stanowi rozkosz życia.
— Sądziłam to, co i dziś sądzę, Natalio, iż mam obowiązek czuwać nad twoim nierozsądkiem, niedoświadczeniem.
— I cóż mi przyjdzie z twojego rozsądku, z twojego doświadczenia?
— Widzę — odparła Aurelia — iż w tej chwili niepodobna z tobą mówić; przyjdzie czas, w którym oddasz mi sprawiedliwość.
— Gdybyś ty mię kochała — zawołała dziewczyna — inaczej postępowałabyś ze mną. Gdybym ja miała matkę...
— Gdybyś miała matkę, ona także nie mogłaby pozwolić na twoje wybryki i szaleństwa; ona musiałaby także skarcić je, jak ja karcę.
— Onaby mię kochała, wysłuchałaby przynajmniej.
— Jeżeli o to ci idzie, gotowam cię wysłuchać cierpliwie, chociaż nie sądź, abym mogła pochwalić dziwactwa twego postępowania.
— Dziwactwo, szaleństwo, fantazya, u was nie ma innego wyrazu.
— Nie moja w tem wina; czemuż nie chcesz dać się prowadzić właściwą drogą i słuchać tych, co ci są prawdziwie życzliwi?
— Wybyście mię gotowi zabić z życzliwości.
— Uspokój się, Natalio, porzuć te wymówki, które do niczego nie mogą doprowadzić. Ktośby pomyślał, iż wyrządzono ci prawdziwą krzywdę, odbierając książeczkę, pełną niedorzecznych wierszy, nie wiedzieć przez kogo napisanych.
Gdyby Aurelia osypała wyrzutami lub nawet obelgami swoją siostrę, nie byłaby doprowadziła jej nigdy do stanu, w jaki wprawiły ją te proste słowa. Uczuła coś nakształt tego, co czuć musi wierny chrześcianin na widok sprofanowanej relikwii, na odgłos bluźnierstwa.