Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

memu sobie, nie ufając szczęściu, które go spotkało.
— Ja na zawsze! — odparła tylko.
— Na zawsze! na zawsze! powtórz to jeszcze Natalio moja! to nie sen, nie złudzenie, ty jesteś ze mną?
— Oddałam ci życie w chwili, gdym cię pierwszy raz ujrzała, teraz dotrzymuję obietnicy — wyrzekła z prostotą prawdziwego uczucia.
— Natalio! — zawołał — czas jeszcze; ja nie chciałbym nadużywać twego serca, korzystać z chwili uniesienia; powiedz mi, czy nie żałujesz tego, co porzucasz? czy bez trwogi puszczasz się na mojej kruchej łodzi na burzliwe morze przyszłości?
— Ja! — zawołała z oburzeniem — ja mogłabym się wahać? ja z tobą chcę żyć i umrzeć z tobą tylko.
— A więc chodź, chodź ze mną — szepnął z uniesieniem — chodź, oprzej się na mnie, będę cię szanował jak anioła, kochał jak kochankę, bronił i osłaniał jak dziecko; chodź, zaufałaś miłości mojej, nie zawiedziesz się na niej nigdy.
I pociągnął ją z sobą upojoną po za granice parku, furtka zatrzasnęła się za nimi z głuchym łoskotem, jak gdyby martwe przedmioty mięszały się po swojemu w sprawy ludzkie. Rzeczywiście, razem z furtką od parku, zamykały się za Natalią wrota dawnego życia.
Z tej strony ogrodu ciągnęły się nieprzejrzane okiem równiny, łąki, a dalej uprawne pola, zasiane zbożami, których złote łany chyliły się już pod sierpy żniwiarzy. Romuald prowadził ją ścieżką wijącą się wśród nich, tak, że wybujałe kłosy żyta nieraz muskały jej twarz i włosy. Upajająca woń skoszonych sian unosiła się w ciężkiem powietrzu. Natalia zatrzymywała się co chwila, jakby omdlewając pod wrażeniami tej chwili. On opasywał ramieniem jej kibić, stosując krok swój do jej kroku.
— Jeszcze moment tylko odwagi — szeptał pochylając się ku niej — tuż zaraz dochodzimy do drogi.