Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biła serce Natalii, mogła także zyskać mu admirację i protekcję Emiliana. W tej chwili był on gotów przypisać mu wszystkie cnoty i przymioty. Raz dlatego, by przyjąć od niego sumę, stanowiącą cel jego marzeń, powtóre, aby uspokoić się do reszty względem losu księżniczki. Los ten, co prawda, w głębi ducha dość mało go obchodził od czasu, jak wyrozumował sobie wielkość jej winy; wszakże przyzwoitość wymagała, aby się o nią troskał przynajmniej pozornie.
— Niestety! — rzekł po chwili namysłu — jakże mam pożegnać księżniczkę? czy nie zobaczę jej już więcej?
Nie pragnął on widzieć jej wcale, bo jeśli położenie jego trudne było wobec hrabiego, byłoby nierównie trudniejsze wobec Natalii; rzucił więc to pytanie, spodziewając się odmownej odpowiedzi.
— Ma się rozumieć — odparł hrabia — pożegnania tam, gdzie rozstanie jest nieuniknione, sprawiają tylko boleść daremną.
— A cóż pomyśli, co powie księżniczka?
Myśl ta uderzyła hrabiego. Aby odjazd Romualda zrobił pożądane wrażenie, trzeba było Natalię przekonać, iż porzucił ją dobrowolnie.
— Powinieneś pan do niej napisać.
Pozwolenie to podobało się pseudo-poecie; lubił on pisać, miał na wszystko gotowe okrągłe frazesa i używał ich z pewną zręcznością; zresztą było to gotowe pole do zrzucenia z siebie wszelkich pozorów winy i ukazania tej rycerskiej szlachetności, którą tak chętnie drapował się w słowach.
— Powinieneś jej pan napomknąć — mówił dalej hrabia — iż krok szalony, w jaki pana wciągnęła... bo mówiłeś mi pan sam, iż myśl tego wykradzenia poszła od niej.
— Tak było, panie hrabio.