Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ty się przeziębisz, Marceli — mówiła zwracając się do męża, który zajęty Natalią, zapomniał, że sam był zmoczony i nieubrany. Idź się przebierz; Anna właśnie pali na kominku, by ogrzać łóżko dla chorej; zostaw ją naszym staraniom. Wszak jestem twoją uczennicą i wiem, co czynić wypada,
Uśmiechnął się i poszedł wykonać jej rozkaz, wprzód jednak pocałował ją; ona przylgnęła do ust jego, jakby się od nich oderwać nie mogła, a potem patrzała za nim przez chwilę zwilżonemi oczyma.
Anna tymczasem przygotowała łóżko, rozpaliła ogień na kominku w niebieskim pokoju, tam z pomocą Marcelego przenieśli Natalię, a w czasie gdy on suszył się i przebierał, kobiety czyniły starania, jakich stan jej wymagał.
Nie było potrzeby posyłać po doktora, ani do apteki; Marceli sam był lekarzem, a w podręcznej szkatułce jego znalazły się wszystkie lekarstwa, używane w podobnych razach.
Stara Anna ze szczególnem rozczuleniem przypatrywała się chorej, kilka razy ocierała z wody jej płowe włosy, co znowu jakby lekka fala zwieszały się wkoło łóżka. Rysy Natalii zdawały się w niej budzić jakieś dalekie wspomnienia, z których samej sobie sprawy zdać nie umiała; ręce jej drżały dziwnem wzruszeniem, wzrok zachodził łzami, aż wreszcie zwróciła się do Marcelego, szepcąc urywanym głosem:
— Paniczu, paniczu, czy wiecie, kogoście wyratowali?
— Nie, Anno, nie mogłem jej o to pytać i dalej czynić tego nie myślę, widzę tylko, że jest to biedne, zrozpaczone dziecko, które musiało doznać krzywdy jakiej.
— Paniczu, przysięgłabym, że ją znam, i wy także znaliście ją dobrze, tylko nie pamiętacie.