Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 265.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Marceli wyciągnął ku niej obie ręce i z głębokiem uczuciem ścisnął je w swoich.
— Panno Natalio — szepnął zniżonym głosem — trzeba nam się rozstać, nieprawdaż? Bądź szczęśliwa i pamiętaj o nas. Nie chcę i nie żądam żadnych powierzchownych oznak, które pomiędzy nami są niemożebne.
Chciałaby go zapytać, dlaczego? ale odpowiedział jej z góry skinieniem ręki, jakby nie chciał lub nie mógł tykać tego przedmiotu.
— Rachuję na pamięć serca twego — mówił dalej — i wiem, że ta nas nie zawiedzie nigdy. Zresztą jestem spokojny o ciebie, panno Natalio, hrabia Emilian cię kocha i sądzę zasługuje na twoją ufność.
— O tak — zawołała dziewczyna — okazał mi się dzisiaj dobrym jak nigdy, a ja się tak lękałam jego szyderstw.
— Mógłbym ci powiedzieć, panno Natalio, iż nieraz w życiu lękamy się najprzód tego, co w rzeczywistości wcale straszne nie jest; ale nie czas teraz na rozbieranie podobnych kwestyj. Bywaj zdrowa, bywaj szczęśliwa, a jeśli kiedy spotkasz się z zawodem, nie wątp dlatego o wszystkich sercach ludzkich. A teraz idź pani, hrabia niecierpliwić się może.
Zwróciła się ku drzwiom, przecież nie mogła tak łatwo rozstać się z nimi, szczególniej z tą myślą, że to było na zawsze. Pobiegła do łóżeczka małej Natalki i ucałowała ostrożnie jej zamknięte oczka. W tej chwili do pokoju wsunęła się stara Anna, i łkając cisnęła do ust ręce księżniczki.
— Oj paniczu, paniczu, — szeptała, zwracając mowę do Marcelego — dom ten będzie pusty strasznie, gdy wypuścicie z niego dziecko nasze. Czuję to, nie zobaczę jej już nigdy, nigdy więcej, a przecież poznałam ją po tylu latach.