Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 009.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Skłoniła mi się lekko, ze swobodą, jaką nadaje położenie i wprawa towarzyska; usiadła i wskazała mi miejsce naprzeciw siebie.
Chciałem przemówić, ale mnie uprzedziła.
— Pan Liński? — wyrzekła.
— Tak jest, pani hrabino. Jan Liński.
Podniosła do oczu lornetkę oprawną w złoto i przyglądała mi się przez chwilę, jakby badała co mnie tu sprowadza, a wzrok ten był tak wymowny, iż wywołał natychmiastową odpowiedź.
— Mam zlecenie do panny Stefanii, mojej kuzynki, od jej umierającego ojca.
Cień widoczny nakształt chłodnego powiewu przesunął się po obliczu starej kobiety.
— Pan Liński — wyrzekła z naciskiem — o ile wiem, umarł przed półtora rokiem.
Tym wyrazem „pan“ oddzielała go od swojej rodziny, samą zaś datą śmierci zdawała się odrzucać myśl jakiegobądź zlecenia lub moralnego legatu.
— Okoliczności odemnie niezależne nie pozwoliły mi wprzódy spełnić jego woli.
Zrobiła ręką ruch lekceważący. Nietrudno było z niego zrozumieć, że ostatnia wola ojca Stefanii obchodziła ją równie mało jak on sam. Chłodny powiew zamienił się w lodowaty, który spędził resztę uśmiechu z jej wązkich ust i nadał im ostry, nieprzejednany wyraz.
— I cóż to takiego? — spytała po chwili z widocznym przymusem.
— Medalion z miniaturami...
— Miniatura mojej córki! — zawołała. — Nie chciał mi jej nigdy zwrócić.
— Miniatura żony i jego samego — poprawiłem.
I znowu zrobiła ruch, tym razem mimowolny może, a jednakże świadczący tak wyraźnie, iż miniatura ojca Stefanii była jej obojętną, wstrętną nawet, iż słowami nie mogłaby tego wypowiedzieć dobitniej.
— I to już wszystko? — spytała, patrząc mi w oczy.
— Nie; jest i list do córki.
— Aa... list.
W tych krótkich słowach dźwięczała gorycz szyderstwa. Nie dodała jednak nic więcej; dobre wychowanie, względy światowej przy-