Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 010.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zwoitości czy też powściągliwość wyrobiona nawyknieniem zatrzymały komentarz na ustach.
— Daj pan — wyrzekła po chwili, wyciągając rękę z nakazującym gestem.
Zdawała się wykluczać nawet możność oporu.
— Przepraszam panią hrabinę — odparłem stanowczo. — Mam wręczyć miniatury i list jego córce.
Przez chwilę spoglądała na mnie zdziwiona. Maska słodyczy i wdzięku zupełnie spadła z jej twarzy, a ta twarz była teraz gniewna, ostra, nieubłagana. Zdawała się toczyć przez chwilę jakąś walkę. Potem w milczeniu przyłożyła palec do dzwonka, a gdy wszedł lokaj, rzekła krótko:
— Prosić panny Stefanii.
Nie odezwała się więcej ani jednem słówkiem. Dumna i sztywna zapadła w milczenie, zapominając umyślnie o mojej obecności.
Tak upłynęło parę minut. Miałem czas przeliczyć wszystkie arabeski dywanu, wszystkie rozety w stiukowanym suficie, aż wreszcie otwarły się drzwi przeciwległe tym, któremi weszła hrabina, i ukazała się w nich Stefania.
Ona także była przetworzona i nie podobna do tej, którą widziałem w kościele, jak motyl z gąsienicy wykluty. Pozostał jej tylko niezmącony spokój i przedwczesna powaga ruchów, któremi tak bardzo przypominała babkę.
Widząc nieznajomego skłoniła mi się zaledwie dostrzegalnym ruchem głowy i przechodząc mimo mnie, zapytała:
— Wołałaś mnie, babciu?
Głos jej był matowy, jakby się wydobywał z po za jakiejś wewnętrznej zasłony.
— Ten pan chce z tobą mówić.
Hrabina wskazywała mnie wzrokiem nie mającym nic przyjaznego.
— Ze mną? — powtórzyła zdziwiona, patrząc koleją na mnie i na babkę.
Oczy miała wielkie, siwe, wyraziste, w których odbijał się równo wyraźnie spokój jak zdziwienie.
— Tak jest – pochwyciłem — pani hrabina wie kto jestem, ale