Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 011.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

pani, która obchodzisz mnie zblizka, naprzód przedstawić się muszę. Jestem Jan Liński, ojciec pani był moim stryjem.
— Pan go znałeś? — zapytała.
— Spędziłem z nim kilka lat ostatnich.
— W Chicago?
— Tak, pani. Przybyłem tu nawet ze zleceniem od niego.
— Do mnie?
Patrzała jakby nie mogła zdać sobie sprawy z tego co słyszała.
Hrabina w milczeniu asystowała naszej rozmowie z lodowatym wyrazem na twarzy, nie odejmując lornetki od oczów.
— Do mnie? — powtórzyła po chwili — ależ ja nie znałam go nigdy. Nigdy nie dał mi znaku życia.
— Nie stało się to z jego winy. On kochał panią gorąco.
Przerwał mi w tem miejscu ironiczny głos hrabiny.
— Oh! o przeszłości byłoby najlepiej zamilczeć.
— Jeżeli o przeszłości są rzeczy wątpliwe — pochwyciłem — przeciwnie należy je rozjaśnić.
Stara kobieta zmierzyła mnie od stóp do głowy.
— Zdaje mi się — wyrzekła — nie biorąc wcale w rachunek słów moich — iż masz pan oddać mojej wnuczce medalion.
— Medalion i list, do których parę słów dodać muszę — odparłem niezrażony.
Wzruszyła ramionami z wymuszoną rezygnacyą.
— A więc, skoro pan nie chcesz rozumieć, iż są rzeczy, których dotykać nie należy, nie pozostaje nam nic jak spełnić ten kielich goryczy; mam nadzieję ostatni jaki nas z tej strony dochodzi.
— Wiem, że mój stryj nie był nigdy przez panią hrabinę oceniony, i to właśnie...
— Oceniony! — zawołała mimowolnie. — Wielki Boże! oceniony!
Pohamowała się jednak szybko. Przycięła wargi i zamknęła się znowu w postawie wyczekującej.
Stefania w milczeniu usiadła przy niej, podparła głowę na ręku i zdawała się pogrążoną w myślach. Jej spokój odbijał dziwnie przy wzburzeniu babki.
Wówczas położyłem przed nią starożytny złoty medalion, w któ-