Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 012.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rym z jednej strony była miniatura kobiety, z drugiej młodego człowieka o kruczych włosach, energicznych rysach i ognistych oczach.
Stefania, widząc medalion, powtórzyła niemal dosłownie wykrzyknik babki:
— Miniatura mojej matki!
Pochwyciła ją i przycisnęła do ust, a potem podała ją babce i obie wpatrzone chciwie w miniaturę zdawały się zapominać o mnie.
— Moja biedna matka — szepnęła Stefania.
— Możesz pani dodać „biedny ojciec“.
Podniosła szybko na mnie oczy, w których w tej chwili drżały blaski oburzenia. Zwolna jednak odwróciła medalion i spojrzała na drugą miniaturę.
— Obiedwie były malowane bardzo dawno, w złotych dniach szczęścia — wyrzekłem. — Gdy ojciec pani umierał, nie był podobny do tego, czem był za młodu. Pozostało mu tylko to dumne, nieugięte w przeciwnościach czoło, oczy, których ognia gryząca gorycz łez nie wyżarła, i serce bijące dla wszystkiego co wielkie, co szlachetne, które tu odzwierciedliło się w rysach.
Ogarniał mnie zapał pomimo lodowatej otaczającej atmosfery. O tym człowieku nie mogłem nigdy mówić inaczej. A tu wobec córki, którą nauczono snadź obojętności i lekceważenia, czułem się w obowiązku wypowiedzieć głąb myśli. Oh! jak on znał tych ludzi, jak znał otaczający ją świat, jak zrozumiał tę wielką niesprawiedliwość, którą spowito jego pamięć i wymazano go z jej serca. Jego, który bronić się nie mógł, jego, rzuconego bezpowrotnie twardym losem na drugą półkulę, jego, co kochał jak mało kto kochać umie, i kochać musiał bewzajemnie.
— W tem sercu, ty, panno Stefanio, królowałaś po nad wszystkimi ludźmi, ty, której nie znał prawie, a słał tylko zdaleka gorące uczucia.
W miarę jak mówiłem, zwracała się ku mnie zwolna, z miniaturą w ręku, a w zmiennych jej oczach widać było wyraźne zdumienie.
— On mnie kochał — szepnęła.
— Kochał! — zawołała wytrącona ze swej kolei hrabina — jak kochał twoją matkę, którą wpędził do grobu. Jak on śmiał mówić o miłości. Nie kocha się ni żony, ani dziecka, kiedy się je porzuca.