Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 015.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

chociaż ona biedaczka nie śmiała się wcale, nawet miała łzy w oczach. Ależ ciocia takich rzeczy nie znosi. Gdybym chciała wyobrazić wcielony despotyzm, użyłabym do tego jej rysów. A pan... a pan...
Śmiała się jeszcze na tę samą myśl, śmiała się do rozpuku.
— Ja tego wiedzieć nie mogłem.
— Jakże można takich rzeczy nie wiedzieć! To przecież wiedzą wszyscy.
— Zapominasz pani, że ja ze wszystkimi nie mam nic wspólnego.
— Prawda; pan należysz do dzikich.
— Do dzikich?
— Naturalnie. Skoro chciałeś przekonać hrabinę, że jej córka dobrze zrobiła idąc za ojca Stefanii. No, był to mezalians. Tak, mezalians, nic pan na to nie poradzisz. I mów pan sobie co chcesz, odpokutowała go srogo.
— Ja twierdzę przeciwnie, że mezalians, skoro pani lubi ten francuzki wyraz, był po stronie Lińskiego. Człowiek z sercem i zapałem, żeniący się z mdłą, salonową lalką, popełnia go niezawodnie.
Pani Zofia nie wzięła tego przemówienia do serca. Śmiała się znowu.
— W takim razie może i ja popełniłam mezalians idąc za mojego męża, albo też on to uczynił według uznania pana. On jest poważny, ale to poważny jak te pergaminowe foliały, które studyuje nieustannie. A ja? No, powagę moją pan miałeś już sposobność poznać.
Po chwili milczenia zagadnęła znowu:
— Czego właściwie Stefania chce od pana?
— Sądziłem, że pani lepiej odemnie jest uwiadomioną.
— Wcale nie. Pochwyciłam sposobność spłatania figla kochanej cioci, oto wszystko.
— W takim razie zawdzięczam jedynie łaskawość pani...
— Wspólnemu nieprzyjacielowi – dodała niezmięszana. — Oh! ta ciocia, wszyscy boją się jej jak ognia. Stefcia jest prawdziwie aniołem cierpliwości.
— Dla czego?
— Ależ ciocia tyranizuje ją, jak zresztą tych wszystkich, co znajdują się w jej domu, w jej rodzinie, co mówię, w jej obecności, w pro-