Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 018.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A moja matka?
— Ona towarzyszyć mu nie chciała.
— Ależ w takim razie...
Widziałem że w głowie jej zabłysła myśl nowa.
— Nie — zawołała znowu jakby broniąc się przed nią — moja matka winną nie była.
— Nie było tu winy, panno Stefanio, było nieszczęście. Twoja matka lękała się narazić małego dziecięcia na trudy niepewnej podróży. Miała matkę, rodzinę, która była wyjazdowi przeciwną...
W siwych jej oczach zagrały blaski i jak błyskawica nagła rozświetliły twarz całą.
— Mnie nicby nie wstrzymało!
Był to okrzyk, wydobywający się z najtajniejszych głębin duszy, okrzyk ten zdumiał ją samą i pani Zofia opuściła książkę na kolana i wlepiła w nią wzrok ciekawy.
Rumieniec wybił się na twarz Stefanii. Chwila zapału minęła szybko, spuściła oczy zawstydzona, a ja spoglądałem jeszcze na nią olśniony. Odkryła mi się w niej nowa istota, a była to ta której dotąd szukałem daremnie.
Nastąpiło milczenie, którego nikt przerwać nie śmiał, aż wreszcie szepnęła głosem niepewnym:
— Mów mi pan o moim ojcu.
— Czytałaś pani list jego?
— Ten list — odparła cicho, jakby się lękała dźwięku własnego głosu — zrobił na mnie dziwne wrażenie. Musiałam uwierzyć słowom pana. On przemawiał do mnie językiem niesłyszanym nigdy. Matki nie pamiętam, ojca nie znałam. Jestem sierotą. Czytając jego pismo pierwszy raz w życiu zapomniałam o tem. Nie mogłam się uspokoić, pragnęłam wiedzieć coś więcej. Walczyłam z sobą, biłam się z myślami, aż wreszcie napisałam do pana. Mów mi pan o nim.
— Nigdy nie wyczerpię tego przedmiotu — zawołałem gorąco. — Ojciec twój był to jeden z tych rzadkich ludzi, całych odlanych ze szlachetnego kruszcu, bez żadnej przymieszki. Kochać i dobrze czynić było potrzebą jego serca. Pokonany nieprzyjaciel nie był już dla niego nieprzyjacielem. Nie był w stanie pamiętać uraz i krzywd, choć cierpiał