Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 023.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tytuł... trochę za świeży, majątek za szczupły, osoba, hm! osoba.
— Osoba jest prześliczna, skoro podoba się babce Stefanii, a inteligencya, sądząc z podobieństwa przynajmniej, znakomita.
— Oho! jesteś pan zły naprawdę — zawołała śmiejąc się. — Mówmy rozsądnie.
— Ach! rozsądek, jest to najelastyczniejszy z wyrazów. Każdy pod nim co innego rozumie. Rozsądek mój a rozsądek pani nigdy nie przyjdą do jednakich konkluzyj.
— Być może; nie będę się sprzeczała kto z nich lepszy. Ale ostatecznie cóż Stefania ma robić?
— Wszystko, byle nie to.
— Wszystko, to znowu wyraz elastyczniejszy jeszcze od rozsądku według pańskiego wyrażenia. Wszystko, to znaczy rano iść na spacer, w południe przyjmować i oddawać wizyty, wieczorem skakać na balu lub nudzić się na raucie aż do skończenia świata, to jest aż do siwych włosów, albo popełnić jakąś ekscentryczność, wybrać się do dzikich krajów, zrobić wycieczkę do bieguna połnocnego, nie mówiąc już o małżeństwie z miłości, które zdaje się nie leżeć w usposobieniu Stefanii, lub wreszcie zamknąć się w klasztorze, do którego także nie ma powołania.
— Więc pani naprawdę nie pojmujesz, aby można coś lepszego zrobić z życiem?
Na szczęście dla mnie odezwał się dzwonek i nie byłem zmuszony roztaczać przed panią Zofią moich poglądów, coby znów doprowadziło do sprzeczki.
Gdy Stefania weszła, odrazu zauważyłem, że cera jej była bledsza niż zwykle, oczy lekko podkrążone jakby po nocy bezsennej. Powitała nas w milczeniu i usiadła zaraz na najbliższym fotelu, jak osoba zmęczona. Zmiana w niej musiała być widoczną, bo dostrzegła ją pani Zofia i spytała bez namysłu.
— Co tobie jest?
Stefania nie odpowiedziała, bo jasne brwi jej zbiegły się, a usta drgały wzruszeniem. Potem podparła czoło na ręku, jak zwykła czynić w chwilach ważnych, ale milczała.
— Stało się coś niezawodnie — zawołała pani Zofia.
Stefania wzruszyła ramionami z lekkiem zniecierpliwieniem.