Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 026.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

krości, widziałem że cierpi rzeczywiście, odczuwałem to w jej szorstkiej mowie, w jej niesprawiedliwych wyrzutach. Siadłem opodal i zapanowało między nami głuche milczenie.
Stefania zdawała się nasłuchiwać niecierpliwie dzwonka miss Cory, pani Zofia przyglądała się nam obojgu z przybraną nagle powagą. Znać było jednak po niej, że nie brała wcale na seryo tej sprzeczki, że ona ją bawiła, potwierdzała jakieś domysły. Miała nawet ochotę ją podżegać, bo wzięła książki rzucone na stół przez kuzynkę i rzekła jakby od niechcenia:
— Już nie wiem czem zawiniły ci te biedne poezye? Są one w rękach wszystkich, czytają je starzy, młodzi, dzieci nawet.
— Dla czegoż mnie nie dano ich nigdy?
Pani Zofia uśmiechnęła się filuternie.
— Bo też niekoniecznie czyta się tylko to co starsi pozwolą. Ty byłaś wyjątkiem.
— I dziś przecie — zawołała z goryczą — czytałam je ukradkiem.
— Spóźniłaś się. Są to zakazane owoce co najwyżej do lat piętnastu, a ty masz dwadzieścia, jeżeli się nie mylę.
— Dwudziesty drugi — odparła bez namysłu.
— A widzisz! z kolei rzeczy powinnaś była przeczytać wiele innych książek.
— Masz je?
— Niektóre.
— Pokaż.
— Oh! moja droga, każda epoka wytwarza innego rodzaju zakazane owoce. Ja mam te co były w modzie przed dziesięciu laty.
— Więc i na to jest moda? Prawdziwie w kilku dniach dowiaduję się więcej rzeczy niż przez całe życie.
— Nie dziw. Ty byłaś pod kluczem.
— I ty mi to mówisz, ty także!
W tych słowach był wybuch nowy, skierowany tym razem przeciw kuzynce.
— Czemuż nie powiedziałaś mi tego wcześniej?
— Zabawne pytanie, albożbyś uwierzyła? A potem po co się miałam w to mięszać i stawać bez powodu pomiędzy tobą a panem Alfredem.