Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 029.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

z sobą. Czyż pożegnanie jakie mi rzuciła, mogło być jej ostatniem słowem? Czyż raz zbudzona myśl mogła zasnąć napowrót, a pomiędzy nami czyż skończyło się już wszystko? Czy nadal mieliśmy pozostać obcemi sobie jak dotychczas, chociaż była chwila w której nazwała mnie bratem.
Pytania te dręczyły mnie, dzień i noc nie dawały spokoju, a niemożność odpowiedzi wprawiała w rozdrażnienie trudne do zniesienia. Czynna, praktyczna moja natura wyczerpywała się w walce z cieniami. Nie mogłem przecież pójść szukać Stefanii u jej babki; skoro sama widzieć mnie nie pragnęła, powinienem był usunąć się jej z drogi. Brała mnie pokusa udać się do pani Zofii, ale tutaj znowu zatrzymała mnie straszna duma. Lękałem się jej śmiechu, jej żartów, a nadewszystko jej przenikliwości. Czułem dobrze, iż każdy krok z mojej strony zepchnąłby mnie z zajętego stanowiska. Znaczyłem coś tylko dopókim się trzymał odpornie.
Nie wiem czy byłbym długo potrafił znieść tę niepewność, gdy odebrałem od pani Zofii arcy-lakoniczny bilecik: „Przyjdź pan jutro o dwunastej“ — i nie chybiwszy jednej minuty byłem u niej. Miałem niewyraźne przeczucie, że zastanę Stefanię. W uszach dźwięczał mi jej głos nieco stłumiony, zdawało mi się nawet że go słyszę w tym miękkim eleganckim gabinecie, w którym rozbrzmiewał niegdyś.
Niestety, omyliłem się. Pani Zofia była sama. Zawód czy niepokój dni ostatnich snadź wybił mi na twarz wyraźnie, bo patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu. Była nastrojona daleko poważniej niż zwykle.
— Czemuż pan tu nie przychodziłeś? — zagadnęła nagle.
— Nie upoważniłaś mnie pani do tego.
Uderzyła nogą w posadzkę z widoczną niecierpliwością.
— Zawsze ta męzka duma — wyrzekła. — Czy pan nie wie co się dzieje?
Podniosłem na nią wzrok tak przerażony, iż zrozumiała że wina moja mniejszą była niż się zdawało.
— Mów pani! — zawołałem. — Wszak wiesz że żyję po za waszym światem, odcięty od niego chińskim murem.
— Kto chce, ten chińskie mury przebija — mówiła już łagodniej.