Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 030.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówże pani, czy nie widzisz że jestem jak na mękach.
— A więc słuchaj pan. Alfred się oświadczył...
Spodziewałem się tego, a przecież uczułem że mi się w oczach zaćmiło. Nie wiem czy zauważyła to pani Zofia, bo wogóle uważała to tylko co widzieć chciała.
— Byłam tam właśnie — mówiła zasiadając się wygodnie w fotelu. — Mogę panu rzecz całą opisać ze szczegółami, byłam obecną kiedy Alfred w urzędowym stroju, w urzędowym charakterze, przybrany w urzędową czułość, która, przyznać trzeba, uwydatniała dziwnie jego typ owczy, wynurzał hrabinie w konwencyonalnych wyrazach swoje zamiary. Należę do tak blizkiej rodziny, iż nie byłam wcale uważana za zbyteczną. Hrabina wysłuchała go jak należało, przyzwolenie swoje dała odrazu, uczyniła je przecież wedle przyjętej formy zależnem od przyzwolenia Stefanii.
— A Stefania? — szepnąłem przez zaciśnięte zęby.
— Zaraz, dochodzimy do niej. Babka kazała ją przyzwać. Weszła. Spojrzałam na nią ciekawie. Była spokojna jak zwykle. Babka powtórzyła jej słowa Alfreda, których on słuchał ze schyloną głową, co uwydatniało misterny przedział włosów, idący od karku, a kończący się dopiero przy grzywce. Nie wiem czy pan uważałeś że on nosi grzywkę?
— Przez litość, pani! — zawołałem.
Uśmiechnęła się złośliwie.
— Cierpliwości — odparła. — Dodał od siebie parę słów stosownych o nadziejach swego serca, o wielkiej czci i miłości.
— Czyż tu chodzi o niego?
— Stefania...
— Stefania — pochwyciłem.
— Jeżeli mi pan będziesz przerywał, nie skończę nigdy.
Zacisnąłem zęby pod tą moralną torturą, ale zrozumiałem że jej nie skrócę; milczałem więc, a ona ciągnęła dalej:
— Stefania miała także oczy spuszczone, nie mogłam dostrzedz czy miały one kolor popiołu, czy też grały w nich te żółte i czerwone blaski, które pan znasz tak dobrze. Na gładkiem jej czole nie było chmury żadnej. Zaczęła swoją odpowiedź jak dobrze wychowanej pannie przystało. Propozycya Alfreda jest dla niej zaszczytną, winna mu