Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 034.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

dla mnie bezsenną. Są chwile, w których najrozsądniejszy człowiek popełnia szaleństwa; byłem w jednej z chwil takich, pulsa moje drgały, dziwaczne myśli, niepodobne zamiary krążyły po głowie. Chciałem chociaż przez te oświetlone okna dojrzeć co się działo w mieszkaniu. Wzrok mój był doskonały, gdybym się znalazł na jednym poziomie, dojrzałbym niezawodnie co się tam działo. Chęć ta opanowała mnie tak gwałtownie, iż nie namyślając się wbiegłem na schody i przez okna wychodzące na dziedziniec wpatrywałem się w oświetlone okna od wewnętrznych pokojów.
Zoryentowałem się szybko, przypominając sobie z której strony hrabina weszła do salonu, odtworzyłem sobie topografię domu, rozliczyłem okna i doszedłem do przekonania, że jej sypialnia musi wychodzić na dziedziniec, że do niej należą te dwa okna przysłonięte firankami, z których bił posępny blask lamp przyćmionych. Ale prócz tego bladego światła nic więcej zobaczyć nie mogłem. Czasem po za firankam przesunął się cień jaki, rozpoznać go przecież było niepodobieństwem.
Przy sypialni było wprawdzie okno jasne bez zasłon. Tam mogłem zajrzeć swobodnie. Ale był to pokój przeznaczony dla służby. Odbywał się tam istny sejm. Mówiono zapewne cicho, dopomagając sobie gestami, nie mogłem jednakże zrozumieć o co chodziło. Daremnie oczekiwałem czy choć na sekundę nie ujrzę Stefanii, snadź nie odstępowała babki.
Gdy tak stałem zapatrzony, usłyszałem na wschodach lekkie, szybkie kroki i zanim zdołałem opuścić moje stanowisko, głos pani Zofii zawołał:
— A pan co tutaj robisz?
Była sama.
— Jak pani widzi — odparłem bez wahania — muszę przecież wiedzieć co się tam dzieje?
— Trochę to po amerykańsku — wyrzekła — ale mniejsza o to. Dzieje się źle, rozumiesz to pan dobrze?
Tak jest, rozumiałem, czułem choć nie wiedziałem wszystkiego.
— Czyż hrabina tak bardzo chora?
— Ona! Ona choruje tylko kiedy chce, kiedy jej się to na co przyda.
— Jakto? — zawołałem z kolei przerażony — cóż to ma znaczyć?