Strona:PL Waleria Marrené-Dwoista 037.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

świat cały. Wszedłem za nią do świętokrzyzkiego kościoła, jak wówczas kiedy z babką spieszyła na roraty.
Tym razem był już dzień zupełny, a na mszę poranną zebrała się niewielka gromadka ludzi. Stefania nie miała klucza od ławki, nie zajęła zwykłego miejsca, lecz nie zważając na miss Corę, idącą za nią z widocznem niezadowoleniem, skryła się w jakiś kątek przed bocznym ołtarzem, padła na kolana i nie otwierając książki modliła się gorąco.
Stanąłem niedaleko; skryty za filarem, mogłem widzieć ją doskonale, sam nie będąc widzianym. Jakże różną była teraz jej modlitwa od konwencyonalnego nabożeństwa, któremu oddawała się dawniej. Ręce konwulsyjnie zaciśnięte podnosiła w górę, jakby wzywając ratunku, a z za woalki spływały gęste łzy, których zapominała ocierać; cała postać świadczyła o wielkiem wzburzeniu, o ucisku ducha szukającego napróżno ukojenia. A mnie kruszyło się serce, byłbym chciał pochwycić ją w objęcia i zcałować łzy z jej oczów, błagać o przebaczenie za to co przecierpieć musiała, stworzyć jej życie rozkoszy, ciszy, szczęścia.
Jej boleść paliła mi piersi, doprowadzała do szaleństwa, wobec niej byłem znowu bezsilny. I zapytywałem siebie jakiem prawem zmąciłem to życie, na co obudzilem ją z uśpienia, kiedy nie mogłem uczynić dla niej nic... nic zgoła.
Nie ma gorszej męki nad bezsilność wobec cierpienia ukochanych.
Po długiej modlitwie powstała wreszcie z jakąś determinacyą widną w całej postawie. Podniosła ukradkiem woalkę, otarła oczy poczerwienione, pałające gorączkowym blaskiem i nie oglądając się na miss Corę wybiegła prawie z kościoła.
Wówczas wyszedłem ja także i bez namysłu zbliżyłem się do niej, wymawiając jej imię drżącemi usty.
Było to rzeczą przeciwną wszelkim prawidłom zwykłej etykiety, ale ona nie zauważyła tego. Głos mój nie przestraszył jej ani zdziwił, ale jak gdybym ciągle obecnym był jej myśli, zwróciła ku mnie głowę i podnosząc woalkę ażeby lepiej widzieć, obrzuciła mnie spojrzeniem pełnem niewysłowionego smutku. Odczułem w niem pożegnanie. Potem wyciągnęła rękę i podając mi ją wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem:
— Stało się! nie powinniśmy widzieć się już więcej.
Nie potrzebowała nic dodać — zrozumiałem. Ale ja nie byłem